Stoję przy
oknie. Jest godzina 5:10. Z 9 piętra rozciąga się widok na całe osiedle. Stoję
i patrzę nie wiem na co. Byłam już na spacerze z psem, wróć z suczką, damą
jedyną w tym mieszkaniu o dźwięcznym imieniu Molly. Kiedy o 4:30 zapinałam jej
smycz patrzyła na mnie z takim niedowierzaniem, jak by miała powiedzieć „Serio,
kobieto? Pogrzało Cię do reszty?”.
Molly jest ze mną od 3 lat. Pewnego
mokrego, popołudnia znalazłam dwa przemoczone szczeniaki pod śmietnikiem. Małe,
zapchlone i śmierdzące kulki patrzyły na mnie jak na zabawce. Cóż z
obrzydzeniem wpakowałam te dwa nieszczęścia pod kurtkę i zabrałam do domu.
Nie
ukrywam, że towarzystwo psa tym bardziej dwóch było mi całkowicie nie po
drodze. W monecie, kiedy miałam mnóstwo pracy po moim mieszkaniu panoszyły się
szczeniaki, zjadały moje buty, obgryzały szafki i sikały na dywan. Oskara, bo
tak nazwałam drugiego psiaka, adoptował weterynarz, u którego badałam te moje
znaleziska. Zrobił to zapewne, aby mi się przypodobać, bo wyraźnie dawał mi
znaki, że na mnie leci. Umówiłam się z nim na dwie randki z poczucia obowiązku,
uratował w końcu jednego psiaka i trochę mnie. Trudno w tych czasach znaleźć
ludzi chcących adoptować bezdomnego psa. Weterynarz był zupełnie nie w moim
typie więc i tak nic z tego nie wyszło. Molly miała trafić do rodziny z
dziećmi. Koniec końców dzieciaki okazały się mieć alergię na psią sierść a
Molly została ze mną. Wydawało mi się że będzie ona małym psiakiem. Kiedy ją
znalazłam była małą białą kulką o jasnym nosku. Dziś wygląda jak biały owczarek
niemiecki, czyli spora. Cóż pozory mylą.
Odchodzę od okna. Rozglądam się po
mieszkaniu. Nie sprzątałam od jakiegoś czasu, znaczy się, od dłuższego czasu.
Robiłam projekty dla jednej bardzo wyniosłej damy. Co odbiło się na moim
mieszkaniu. Wszędzie walają się ciuchy, brudne naczynia, pudełka po jedzeniu z
różnych knajp. Gdyby nie ten bajzel to mieszkanie jest całkiem spoko.
Odziedziczone po babce. Babcia nie pałała do mnie wielką miłością, z wzajemnością
rzecz jasna. Byłam jej jedyną wnuczką, jedynej córki. A że kobieta owa,
przejmowała się przede wszystkim tym co ludzie powiedzą mieszkanie przepisała
właśnie na mnie, bo przecież tak wypada. Dla babuni był to wyznacznik życia.
Żyć tak by nikt nic złego o niej nie powiedział. Mieszkała tutaj od zawsze i
nigdy nic nie remontowała, kiedy niespodziewanie umarła nawet przez myśl mi nie
przeszło, że ja, pani z wielkiego miasta będę tutaj mieszkać. Splot konfliktów
na froncie ja kontra rodzice, nieudany burzliwy związek i oto jestem 300 km od
Warszawy w małym mieście z dala od problemów. Mieszkanie wyremontowałam, no
może nie ja tylko kilku Mietków i Józków z moim budżetem. Teraz już nie zionie
stąd PRL-em, teraz jest tu bardziej skandynawsko, szarości i prostota. Mieszkanie
może i małe, bo raptem 38 m, dwa małe pokoje, kuchenka i łazienka z toaletą
oddzielnie. Plusy to zapewne balkon i usytuowanie. Na 9 jest cicho i widoki
nieziemskie.
Godzina 5:30, dzwonek do drzwi. Bez
zgadywania wiem kto to. Otwieram.
- Cześć piękna!
Co ty tak od rana biegasz po osiedlu? Dospać nie możesz? – potok słów zalewa
przedpokój, to Michał, taki sąsiad – kumpel, mieszka w klatce obok na 7
piętrze.
- W sumie to
nie spałam, miałam trochę roboty. A ty?
- Zupełnie
tak samo.
Michał zmierza
do kuchni i wstawia wodę.
- Zrobię
kawę i jakieś śniadanie. Masz coś w lodówce?
Od kiedy się
znamy, on czuje się tu jak u siebie.
- Coś tam
powinno jeszcze być.
- Popraw się
Kobieto, jak można tak żyć. Lada dzień 30 na karku a życie w rozsypce.
- Powiedział
co wiedział. Na swoje życie spójrz mądralo. Ile ty masz lat 35 a u mamusi
jeszcze mieszkasz.
Michał
mieszka w ty mieście, miasteczku co ja mówię, od zawsze. Na tym samym osiedlu,
w tym samym mieszkaniu od dzieciństwa. Ma siostrę Elę, która lata temu wyemigrowała
do Londynu i mieszka na wygnaniu, pracując zapewne na zmywaku bo miała już
serdecznie dosyć tego miasta. Uciekła i ja ją rozumiem, mieszkam tu raptem 3
lata i już mam dość. Michał został, skończył szkołę, zaoczne studia i pracuje w
jakimś biurze jako informatyk od rzeczy wszelakich. Mieszka z rodzicami w 3
pokojowym mieszkaniu i twierdzi że tak mu dobrze. Nie wiem co tak naprawdę go
tutaj trzyma. Twierdzi że nie stać go na kredyt na własne M a na wynajem szkoda
mu siana, bo niby czemu ma bulić za coś co nie jest jego. Może to skąpstwo,
może zdrowy rozsądek, ja i tak nie rozumiem. Może dlatego że tak bardzo cenie
sobie niezależność. Jego sprawa. Zakrawa mi to na maminsynka i dusigrosza.
Wiadomo, mamusia wypierze, ugotuje, wyprasuje a wszystko podane na złotej tacy.
Uwielbiam go jako człowieka jednak w tym względzie bardzo się różnimy.
Taki mały przedsmak...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Daj Komenta, chętnie poznam twoje zdanie...
Oczywiście nie omieszkam odpowiedzieć.