Mimo że mamy XXI wiek, w głowie nadal mam obraz wróżki jako starej cyganki w kolorowej chuście na głowie o czarno złotym uśmiechu. Tak jakoś się utarło, że takaż to osoba stworzona jest do tego by wywróżyć ci, spadający milion z nieba, wysokiego bruneta w złotym jaguarze, czy też rychłą śmierć. Oczywiście wszystkiego tego, stara czarownica dowie się spoglądając w przydymioną, starą kulę, czy we wnętrzności, zabitego własnoręcznie koguta, od którego krwi ma umazane ręce. O toż obraz wiarygodniej baby jagi, która zrobi hokus pokus i wypędzi całe zło z człowieka, biorąc za te czary kozę do obrzędu lub złote dukaty. Lokum tej kobiety obdarzonej czarną mocą, to zapewne jakaś jaskinia, obwieszona pajęczynami, wszędzie czerwone ciężkie zasłony, w słoikach żaby, ludzkie gałki oczne i nie wiadomo co jeszcze, no i czarny kot musi być, o tak musi być kot. Tak, właśnie tak to widzę.
Taki był mój obraz w głowie, i tego właśnie spodziewałam się po wizycie u wróżki. Jakież było moje rozczarowanie, po weryfikacji tego obrazu (gdy taką wizytę dostałam w prezencie). Cieszyłam się że nie muszę targać za sobą przez pół miasta kozy ofiarnej, bo opłata była uregulowana (ciekawe skąd kumpela wzięła kozę).